ZYGFRYD DZEDZEJ (na zdjęciu) urodził się w 1939 roku w Dublanach (powiat
samborski) koło Lwowa. To właśnie sentyment do rodzinnej wsi sprawił, że
zaczął spisywać zarówno to, co sam zapamiętał z tamtych lat, a także
wspomnienia sąsiadów, z którymi w czerwcu 1945 roku wyruszył w
kilkutygodniową podróż na tzw. Ziemie Odzyskane. Nie szło mu to zbyt
sprawnie, przede wszystkim dlatego, że dopiero w wieku 60 lat po raz
pierwszy w życiu usiadł za komputerem. – Zabierając się do tego pisania,
nawet nie pomyślałem o tym, żeby te wspomnienia wydać, a tu proszę –
mówił w 2005 roku. Z nieukrywaną dumą pokazywał książkę zatytułowaną
„Krwawe ślady”, a w niej rozdział jest jego autorstwa zatytułowany
„Dublany i potem”. Chwile później mówiono, że objawił się nam nowy
regionalista.
Od początku
Kiedy Z. Dzedzej odkrył w sobie pasję do regionalnej historii? – Miałem
być stolarzem, po drodze zdarzyła się mi przygoda z kopalnią węgla
brunatnego w Turoszowie, a w końcu zostało, tak jak miało zostać, czyli
zająłem się uprawą roli. Nie narzekam, ale nie było to łatwe życie.
Jeśli chciałeś coś mieć, to trzeba był pracować od rana do wieczora –
mówił. Podczas wycieczki do starego młyna, którą odbyliśmy w 2003 roku,
zaskoczył stwierdzeniem, że tak naprawdę, to dwa czynniki zdecydowały o
tym, że zaczął interesować się historią. – Pierwszy, to oczywiście
pamięć o Dublanach, a drugi, przypadkowo odkryta książka, napisana przez
ostatniego niemieckiego sołtysa Piasecznika, w której w sposób dość
luźny opisuje historię, zwyczaje, a przede wszystkim codzienne życie
mieszkańców wsi – pokazał nieco zniszczony podręcznik. Problem w tym, że
wydany był w języku niemieckim, a tu Dzedzej znał tylko kilka słów i to
zapamiętanych jeszcze z czasów wojny. Ze słownikiem w ręku i ze znanym
tylko sobie uporem, przetłumaczył dzieło od deski do deski. Wspomniana
książka stała się też inspiracją, a dokładniej wzorcem do uwiecznienia
rodzinnych Dublan, a konkretnie tego, co jeszcze pamiętał, tego o czym
mogli mu jeszcze opowiedzieć ci, którzy przyjechali stamtąd w 1945 roku.
W tym czasie do uwieczniania obrazów używał analogowego Zenita, ale
zaczął też rozglądać się za nowinkami, czyli pisaniem w edytorze tekstu i
fotografowaniem cyfrowym aparatem. Jego czteroletnie dociekania
opublikowane zostały w rozdziale zatytułowanym „Dublany i potem” książki
„Krwawe ślady”, zredagowanej przez
JANUSZA GAJOWNICZKA i
TADEUSZA SIEWIORA
(wydana w 2005 roku – red.). Polecamy tę lekturę, ponieważ jest jedną z
niewielu, a być może jedyną, w której opisano czas przesiedlania z
Kresów Wschodnich za Ziemie Zachodnie, a dokładniej na tereny naszej
gminy. Dzedzej nie ukrywał dumy z faktu, że to akurat jego zapiski
zostały uwiecznione w książce i otwarcie też przyznawał się do tego, że
dało mu to motywację do pogłębiania tematu, w tym także do zapisywania
dziejów Piasecznika. Wówczas, nawet przez myśl mu nie przeszło, że 10
lat później, spora część tych badań ukaże się w jego i wspomnianego
wyżej J. Gajowniczka publikacji, zatytułowanej „Historia zapisana w
nazwach”.
- W tych pomnikach jest nasza historia - mówił Zygfryd Dzedzej. Okolice Bonina, fragment zniszczonego cmentarza.
Zachował coś w zanadrzu
Z. Dzedzej zmarł 13 grudnia 2017 roku. Chęć przypomnienia tego,
jedynego w swoim rodzaj regionalisty, zaprowadziła nas na miejscowy
cmentarz w Piaseczniku, gdzie spoczywa w rodzinnej mogile. O ironio,
jego czas zatrzymał się w miejscu, które tak często dawał za przykład
naszej największej wady, czyli tego, iż na potęgę niszczymy to, co inni z
mozołem stworzyli. Tu wskazywał nie tylko zabytki, ale także wiele
obiektów, które już sami po wojnie wybudowaliśmy. W jego notatkach natrafiamy na informację, że jeszcze nie tak dawno, wokół piasecznickiego
kościoła znajdował się cmentarz, dziś po nim nie ma najmniejszego śladu.
Stoi za to dziwny obelisk, który kiedyś był pomnikiem. Znajdowały się
na nim trzy marmurowe płyty z nazwiskami 35 mieszkańców Piasecznika,
którzy zginęli w pierwszej wojnie światowej. – Dwie uratowałem, a z tej
trzeciej odnalazłem kawałek wielkości mojej dłoni. Reszta zapewne
przykryta jest ziemią, na przykościelnym placu – mówił, cytując nazwiska
zabitych żołnierzy.
Nie potrafił zrozumieć tego, że kradniemy krzyże i metalowe
ogrodzenia z niemieckich grobów, że w poszukiwaniu skarbów
zdewastowaliśmy wszystkie okoliczne grobowce. Zły był na to, że
„…Piasecznik , kiedyś tak ofiarny, pracowity i solidarny, rozłamał się i
zaczął bełkotliwy dialog rożnymi językami.” Twierdzi, że kiedyś było
inaczej, i tu na dowód przypominał czas, kiedy to społeczność skrzyknęła
się, stając do odbudowy kościoła. - Młodzież, rolnicy, pracownicy PGR z
Piasecznika i Radaczewa, a także mieszkańcy Sulina, Sławęcina i Bonina
najpierw starali się o tak trudno dostępne materiały, a potem razem
stawali do pracy. Festyny, uroczystości kościelne, dożynki, budowa
świetlicy, naprawianie dróg, to dawało poczucie wspólnoty. Kiedy to
minęło? Młodzież pojechała w świat, starsi zobojętnieli, rozpoczęła się
walka o prywatę, rozpadła się OSP i klub sportowy, zlikwidowano szkołę,
pocztę, transport autobusowy, kiosk z gazetami, zlikwidowano PGR i
pijalnię piwa, upadła nawet rada parafialna – mówił kilka lat temu,
podczas sołeckich dożynek. – A to o czym świadczy? – wskazaliśmy na
dopiero co wyremontowaną świetlicę, na wiatę, plac zabaw, wieńce
zdobywające nagrody w gminie i powiecie. Przypomnieliśmy też, że we wsi
działa Warsztat Terapii Zajęciowej. – Nie ma w tym klimatu. Życiem wsi
zainteresowana jest garstka. Zdecydowana większość nie wesprze działań
sołtysa czy pań z Koła Gospodyń Wiejskich, a wręcz odwrotnie. Skorzysta z
pierwszej okazji, by wytknąć, że coś się nie udało - wzruszył
ramionami.
Nie cytowalibyśmy jego komentarzy z taką odwagą, gdyby nie pewne
zdarzenie, a właściwie dość niespodziewana puenta, wspomnianej wyżej
naszej wizyty na piasecznickim cmentarzu. Mogiłę Z. Dzedzeja wskazała
nam
EMILIA BALIŃSKA, przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich w
Piaseczniku. To właśnie ona pochwaliła się, że ma w domu kserokopię
wspomnień zatytułowaną „Dublany i Ziemie Zachodnie”. Okazuje się, że
jest to bardzo rozszerzona kopia tego, co zebrał w latach 2000 – 2004, a
potem wydał w rozdziale książki „Krwawe ślady”. Tu nie stroni też od
komentarzy i ostrej krytyki, zachodzących w Polsce i Piaseczniku
procesów gospodarczych i społecznych.
Co uratował?
IWONA BOREK, obecna sołtyska Piasecznika podkreśla, że Z. Dzedzej
zawsze był bardzo szanowany, ale otwarcie przyznaje, że o jego
regionalistycznym dorobku wieś już niewiele wie. Ona również nigdy nie
słyszała o tym, że przy polnej drodze prowadzącej do Lipki, a dokładniej
tuż obok jej gospodarstwa, leży duży głaz zwany „czarcim kamieniem”. W
jednej z legend opartej na wspomnieniach ostatniego niemieckiego
sołtysa, Z. Dzedzej opisuje, jak to sądowski czart próbował nim zburzyć
nowo wybudowany kościół.
Warto podkreślić, że takich zapomnianych, a przez niego spisanych baśni i
legend jest zdecydowanie więcej. Ich największą zaleta jest to, że
skojarzone są z konkretnymi miejscami. To właśnie on przypomniał m.in. o
tym, że pomiędzy Piasecznikiem a Radaczewem leży Łysica, wzgórze, które
kiedyś zwano Wysoką Górą, Szubieniczną Górą lub Górą Sądu.
„Zaolzie”, „Ulica ruska”, „Pięć chałup”, „Za jeziorem”, „Las
Misińskiego”, „Las za Mietkiem”, „Korea”, „Babie góry”, „Droga na
wojsko”, „Młyn Stańczyka”, „Młyn Królikowskiego”, to nie tytuły jego
kolejnych opowiadań, lecz potoczne, zapominane już nazwy miejsc i
dzielnic Piasecznika.
W swoich dociekaniach sporo też czasu poświęcił tajemniczej egzekucji z
1945 roku, w czasie której zabito 23 lub 24 bezimienne do dzisiaj osoby.
Przypomniał, że rozkładające się zwłoki odkrył JÓZEF SZUBERT, a
kolejne próby wytłumaczenia tej zbrodni nigdy nie znalazły konkretnej
puenty. Notatki Z. Dzedzeja to jedyne miejsce, gdzie dziś można znaleźć
nazwiska wszystkich powojennych proboszczów, sołtysów i nauczycieli, a
nawet ciekawostki o tym, kto we wsi miał pierwszy samochód i… ciągnik.
W Piaseczniku żyją jeszcze osoby, które mogłyby podjąć wspomniane wyżej
tematy, ale prawdziwą sensacją, odkrytą przez Z. Dzedzeja w 2006 roku, było
to, że z Piasecznika pochodził JOHANNES TIMOTHEUS HERMES. Syn
tutejszego pastora, znany jest przede wszystkim, jako autor
pięciotomowej powieści ,,Podróż Sofii z Memel do Sachsen’’ i określany
twórcą powieści psychologicznej. Ciekawostką jest to, że do jego tekstów
muzykę komponował WOLFGANG AMADEUSZ MOZART. Odkrycie było na
tyle ciekawe, że jego autora poproszono o przedstawienie postaci Hermesa
na sejmiku naukowym organizowanym przez Regionalne Towarzystwo
Historyczne Ziemi Choszczeńskiej. I akurat w tym nie byłoby nic
sensacyjnego, gdyby nie fakt, że referat wygłaszał nie historyk, lecz
emerytowany rolnik, regionalista i pasjonat - Z. Dzedzej.