Pani
HALINA urodziła się na Mazurach. Mimo tego, że w Choszcznie
mieszka już prawie pół wieku, to jednak dziś zapewnia, że nadal czuje
się… szczecinianką.
LECH LIPSKI, jej mąż, na pytanie, o to skąd
pochodzi, zastanowił się dłuższą chwilę: - Nie jest to takie proste.
Choć urodziłem się w Słonimie, to jednak czas dojrzewania spędziłem w

Ostrowi Mazowieckiej – podkreśla, że tam również ukończył podstawówkę i
liceum. Stamtąd też w 1958 roku wybrał się do Szczecina, gdzie na
Politechnice Szczecińskiej rozpoczął studiowanie budownictwa. Choć pani
Halina mieszkała naprzeciwko uczelni, to jednak ich drogi splotły się
dopiero kilka lat później. – Ślub wzięliśmy w Szczecinie. Nigdy nie
marzyłam o wyjeździe gdzieś na prowincję, ale okazało się, że mąż
otrzymał tzw. nakaz pracy do Choszczna - opowiada jubilatka. Mąż
przytakuje, ale prostuje też podkreślając, że musiał odrobić przyznane
mu stypendium w mieszczącym się wówczas przy ul. Stargardzkiej
Przedsiębiorstwie Budownictwa Rolniczego. – Z jednej strony dworzec, w
środku kilka zrujnowanych ulic, a pod drugiej stronie kartoflisko –
obydwoje zgodnie stwierdzają, nie byli zachwyceni wizją zamieszkania
właśnie w Choszcznie. Przytaczają też fakt, że odrabianie stypendium
miało trwać tylko dwa lata…, a zostali na kolejnych 50. Zapytani o
najpiękniejsze akcenty z tego czasu, bez chwili wymieniają dwie córki,
syna i wnuka.
Choć pani Halina wiele razy myślała o wyjeździe do większej aglomeracji,
to jednak dziś stwierdza, że Choszczno jest ładnym miasteczkiem. –
Szczególnie chwalą je przyjezdni. Mówią, że ma taki
sanatoryjno-wypoczynkowy klim

at. Moim zdaniem mogłoby być jeszcze
ładniejsze. Szczególnie szkoda wielu zabytkowych obiektów, które na
przestrzeni lat doprowadzone zostały do ruiny – zaznacza, że warto
byłoby pochylić się choćby nad ratowaniem murów obronnych. Z kolei
małżonek wraca do tematu zabytkowych armat, które stały kiedyś w Parku
Moniuszki. Twierdzi, że z pewnego źródła wie, iż warto by było ich
szukać w kompleksie koszarowym, przy ulicy Dąbrowszczaków. W momencie
gdy ich zwierzenia zahaczyły o historię miasta, jubilat natychmiast się
pochwalił się życiową pasją, czyli szeroko pojętym kolekcjonerstwem.
Wyraźnie też dał do zrozumienia, że na ten temat mógłby opowiadać w
nieskończoność. – Kilka razy podejmowaliśmy próbę stworzenia czegoś w
rodzaju izby pamięci, ale jakoś klimat temu nie sprzyjał – pan Lech nie
ukrywa, że marzy mu się, aby jego zbiory zostały udostępnione szerszej
publiczności. Tu jedyną nadzieję widzi w swoim synu, który kończy
budowę domu. Jego zdaniem, właśnie tam mogliby stworzyć jedyną w swoim
rodzaju izbę pamięci.
Tadeusz Krawiec