Ciekawe jest to, że im więcej dni upływa od chwil, w których dobiegły
końca działania wojenne związane m.in. z operacją Sonnenwende, która
zakończyła się w nocy z 22 na 23 lutego 1945 roku wysadzeniem mostu pod
Fährzoll (na Inie za Piasecznikiem – red.), tym więcej przybywa osób,
które szukają jakichkolwiek śladów po zaginionych przodkach.
Na Cmentarzu Wojennym

Żołnierzy Armii Czerwonej w Choszcznie, ponad
połowa pochowanych tam sołdatów nie ma swojej tabliczki, więc nikogo
raczej nie dziwią pojawiający się tu przedstawiciele narodów z
wschodniej Europy oraz Azji. Jednak ostatnio coraz częściej zaglądają do
nas również mieszkańcy krajów z pozostałych części Europy. I tu znawcy
tematu, a szczególnie historycy specjalizujący się w historii II wojny
światowej przypominają, a wręcz wyliczają, że w samych tylko jednostkach
Waffen-SS, oprócz Niemców służyli także przedstawiciele 21 innych
krajów Europy, a także Indii (najwięcej, bo ponad 50 tys. Holendrów –
red.).
W październiku 2016 roku zawitał do naszego miasta
LUBOS (Luboš)
PRCHAL
z Czech. Pokazując mocno zniszczony, niemiecki dokument próbował
przekonać nas, że jego dziadek, (zmarł od ran w lutym 1945 roku, był
Czechem, także miał na imię Lubos, stopień unterfeldwebel – red. ) nie
tylko zginął, ale i został pochowany w Arnswalde. Najstarsi mieszkańcy
naszego miasta doskonale pamiętają czasy, kiedy to prawie na każdej
ulicy widniały mogiły, często nawet nie opisane, więc nawet nie wypadało
negować jego przekonania. Byliśmy jednak trochę zdziwieni jego miną, a
dokładniej rozczarowaniem wiadomością, że w Choszcznie nie ma żadnej
oficjalnej mogiły świadczącej o tym, że walczyli tu również żołnierze
niemieccy. Nie odpowiedział na nasze pytanie o to, od kiedy w jego
rodzinie przechowywany jest ten dokument? – Na południu Polski bywałem
często, ale w te strony zapuściliśmy się po raz pierwszy – tłumaczył.
Nie ukrywał, że tak naprawdę jest w drodze nad Bałtyk, a sprawę dziadka
chciał załatwić – jak sam stwierdził - jakby przy okazji. Na Cmentarzu
Komunalnym pokazaliśmy mu skromniutką kwaterę (usytuowana jest przy
głównej alei – red.) z drewnianym krzyżem i tabliczką z napisem
„NIEZNANI 12 – osób”. Tłumaczymy, że obecnie, to chyba jedyny ślad po
niemieckim żołnierzu. Podkreślamy też, że jedyny i chyba nie do końca
oficjalny, bo leżą tu szczątki ludzi, których odnaleziono w 1998 roku, w
trakcie budowy jednego z budynków. Dopiero po jakimś czasie z
zachowanych dokumentów, a także relacji byłych żołnierzy Wehrmachtu
wynikło, że w lutym 1945 roku, dosłownie kilkadziesiąt metrów od tego
miejsca, w którym zebrano ich szczątki, zlokalizowany był jeden z kilku
funkcjonujących tu lazaretów. Co ciekawsze, tuż po wojnie wszyscy
widzieli, że stało tu kilkanaście krzyży, a jeszcze więcej było takich
zwykłych, całkowicie bezimiennych kopczyków. Dziś nikt nie pamięta kiedy
ten teren wyrównano, a następnie - świadomie lub nie - zamieniono na
przyszkolne boisko. Potem kilka pokoleń biegało tam, grało w piłkę, i
tak naprawdę to do dzisiaj nie mają pojęcia o tym, co znajdowało się
kilkadziesiąt centymetrów pod ziemią. Zachowały się również relacje
choszcznian, którzy podobny cmentarz widzieli w obecnym Parku Moniuszki.
Oni z kolei twierdzą, że tu ekshumację przeprowadzono pomiędzy 1950 a
1960 rokiem. Jednakże, tego gdzie trafiły zebrane szczątki, dziś nikt
już nie potrafi określić. Czech zapalił znicz i sfotografował się na tle
mogiły. Skierowaliśmy go do Glinnej – Starego Kurowa, gdzie znajduje
się Niemiecki Cmentarz Wojenny. Obecnie to właśnie tam trafiają szczątki
ekshumowanych Niemców, już nie tylko żołnierzy, ale także cywilów.
Podziękował za pomoc, ale milczy do dzisiaj, choć zapewniał, że w
sprawie dziadka jeszcze się odezwie.
Igła w stogu siana
Z udostępnianych od niedawna rozkazów dziennych poddziałów radzieckich
(każdego szczebla) i częściowo niemieckich wyczytać dziś można wiele
informacji, które w miarę dokładnie opowiadają o przebiegu walk w lutym
1945 roku. Jednakże wielokrotnie przekonaliśmy się, że nie we wszystko,
co tam znajdujemy, wypada ślepo wierzyć? Faktem jest tylko to, że
Rosjanie relacjonują w czasie rzeczywistym, najczęściej opisując w kilka
godzin po danym wydarzeniu, natomiast Niemcy opowiadają po latach,
nieraz nawet kilkudziesięciu.
Ot choćby historia pani
MARGOT, która poprosiła nas o pomoc w
odnalezieniu mogiły

swoich rodziców Waldemara i Klary Polsfuß. Z jej
relacji wynika, że zostali zastrzeleni przez Rosjan 4 lutego 1945 roku
podczas ucieczki z Radunia. Nie bez znaczenia dla tego wątku jest też
fakt, że ta data pojawia się również w kolejnych dwóch zapytaniach
dotyczących zabicia raduńskich uciekinierów. Z zachowanych meldunków
pododdziałów 3 i 61 Armii 1 Frontu Białoruskiego wynika, że Rosjanie do
Radunia weszli cztery dni później. Ówczesną, bardzo dynamiczną sytuację,
a przede wszystkim szczegóły związane z operacją Sonnewende, również w
miarę dokładnie opisuje były, nieżyjący już oficer Wehrmachtu
ERICH MURAWSKI
(w wydanej niedawno w języku polskim książce zatytułowanej „Bój o
Pomorze” – red.). Z obydwu opisów jasno wynika, że od początku aż do 22
lutego, nie tylko poszczególne wioski, ale także ulice Arnswalde
wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk. Czy w morzu kilku tysięcy
zabitych wówczas żołnierzy i cywilów można odnaleźć dwie osoby? Ich
akurat jeszcze nie, ale innych tak.
Czasami wystarczy tylko łut szczęścia
Bez wchodzenia w szczegóły przytoczymy tegoroczną sprawę związaną z
pochowanym na Cmentarzu Wojennym Żołnierzy Armii Czerwonej w Choszcznie GRIGORIJEM CHMIELIEWEM (na zdjęciu).
Żołnierz podobny do tysięcy innych. Zmarł od ran, dokładnie 10 marca
1945 roku w stacjonującym wówczas w Choszcznie szpitalu wojskowym (154
CHPPG). Udało się nam ustalić, że najpierw został pochowany na
obrzeżach Choszczna (wojenne miasteczko, południowa strona, mogiła nr 2,
3 rząd), a dopiero później został ekshumowany i przeniesiony do kwatery
numer 122. Tu wypada wtrącić, że obecnie znawcy tematu potrzebują
zaledwie kilku godzin na to, aby w morzu archiwów ustalić czy zachowały
się jakiekolwiek dane. My nawiązując do wspomnianego wyżej łutu
szczęścia musimy się pochwalić, że przy okazji drążenia wątku Chmieliewa
ustaliliśmy, że np. na choszczeńskiej nekropoli kilka nazwisk jest
zupełnie przekręconych, a kolejnych prawie 60 sołdatów pochowano tam
jako NN (w sumie nieznanych jest jeszcze ponad 1,5 tys. – red.).

Tak
naprawdę, tylko przypadek sprawił, że odzyskają imiona i nazwiska.
Trudno przewidzieć, czy akurat o nich ktoś jeszcze w przyszłości zapyta,
ale jeśli się tak zdarzy, to już na pewno wiemy gdzie leżą ich
szczątki. Wracając do Chmieliewa, który w chwili śmierci miał niespełna
21 lat, warto zaznaczyć, że w swoim rodzinnym Stalinogorsku (obecnie
Nowomoskowsk) jest postacią dobrze znaną. Zrobiono z niego bohatera i to
głównie dlatego, że jeszcze jako nastolatek pisał podania o przyjęcie
go do Armii Czerwonej. W końcu dopiął swego. Na froncie walczył, ale
również prowadził pamiętnik, zachowały się jego wiersze, pięknie też
rysował. Gdzie został ranny, tego jeszcze nie udało się ustalić, ale
zmarł i został pochowany w Choszcznie. Wiemy już też, że w tamtejszym
muzeum wojny ojczyźnianej zachowało się po nim wiele pamiątek, głównie
artykułów, relacji, także dokumentów i zdjęć. Być może poniższy
komentarz nie będzie pasował do tego reportażu, ale skoro dotarliśmy aż
do Stalinogorska, to chyba naszym obowiązkiem jest przypomnienie, że w
latach 1944 – 1950 znajdowały się tam tzw. obóz kontrolno-filtracyjny nr
283, a także obóz jeniecki nr 388 NKWD. Choć w obydwu więziono ponad
6,3 tys. Polaków i obywateli polskich (jest pełny wykaz - red.), to
jednak we współczesnym internecie, mówią o tym tylko strony
polskojęzyczne.
Wielokrotnie podkreślaliśmy, że historia każdego z poszukiwanych jest
zupełnie inna, ale dla nas najważniejszym łącznikiem jest to, że ich
losy splotły się z naszą ziemią, że zaginęli tuż przez końcem wojny
właśnie w okolicach Choszczna. Tak oto wracamy do wspomnianego na
wstępie podpułkownika
ŁACHMANA BASINA, który zginął 13 lutego
1945 roku w okolicach Radęcina, a dopiero kilka dni temu w dokumentach
oficjalnie zostało zarejestrowane, że od ponad 60 lat jego szczątki
spoczywają na cmentarzu wojennym w Choszcznie. W minioną sobotę, na
polach leżących na północny-wschód od miasta ekshumowano dwóch żołnierzy
niemieckich. Według historyków oni również zginęli 13 lutego. Ich
szczątki na pewno trafią na cmentarz w Glinnej. Jest też szansa, że
opisane zostaną z imienia i nazwiska.
Zaczęło się od nieśmiertelnika
Pola, lasy, drogi, domy czy ulice, które w lutym 1945 roku stanowiły
teatr działań wojennych, przez kolejnych ponad 70 lat najczęściej uległy
dość skrajnym przeobrażeniom. Najlepiej wiedzą o tym regionaliści i
pasjonaci lokalnej historii, którzy w starych opisach, dokumentach,
mapach czy zdjęciach próbują odnaleźć klimat tamtych lat. Historia tej
ekshumacji rozpoczęła się od częściowo zaśniedziałej, częściowo
zardzewiałej blaszki, którą choszcznianin znalazł na polu leżącym tuż za
granicami miasta. Okazało się, że zupełnie nieczytelny 5-centymetrowy
kawałek metalu, w rękach znawców tematu stał się żołnierskim
nieśmiertelnikiem (zdjęcie poniżej, z prawej przed, z lewej po renowacji - red.).

Wspomniani specjaliści, to dr
ANDRZEJ OSSOWSKI i
PIOTR BRZEZIŃSKI,
którzy przyjechali do Choszczna, by przeprowadzić wstępne rozpoznanie.
Obydwaj przede wszystkim są pasjonatami historii, ale na co dzień
pracują m.in. w Zakładzie Medycyny Sądowej, jak również współpracują
m.in. z grupami badawczo-poszukiwawczymi, w tym z Pomorzem 1945, jak
również polsko-niemiecką Fundacją „Pamięć”(powołana w 1990 roku jako
polskie ramię Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge - Niemiecki Ludowy
Związek Opieki nad Grobami Wojennymi – red.). To właśnie pod ich
nadzorem m.in. na cmentarz w Glinnej trafiły tysiące ekshumowanych
szczątków żołnierzy. - To swoisty rodzaj dowodu tożsamości, który
żołnierze nosili przy sobie. Po śmierci, jedną połówkę wkładano do ust, a
drugą zabierał dowódca – mówił o znalezisku P. Brzeziński. Już po
wstępnych oględzinach, wspólnie z A. Ossowskim domyślali się, że w
pobliżu tego miejsca mogą znajdować się miejsca pochówku żołnierzy.
Zabrali

nieśmiertelnik do Szczecina i zdecydowali, że rozpoczynają
procedurę ubiegania się o wszystkie zezwolenia uprawniające do
przeprowadzenia badań oraz ewentualnych ekshumacji. Trzy tygodnie
później wrócili. Tym razem już ze specjalistycznym sprzętem, liczniejsi o
dużą grupę wolontariuszy, a przede wszystkim z zrekonstruowanym
nieśmiertelnikiem. Mimo tego, że w międzyczasie właściciel pola
kultywatorem nieco zmienił wygląd miejsca znalezienia nieśmiertelnika,
to jednak kierowani doświadczeniem, bardzo łatwo wskazali gdzie należy kopać.
Dosłownie 30 centymetrów pod ziemią odkryli kość piszczelową. Od tej
chwili zaczyna się żmudne odkrywanie warstwy po warstwie. W trakcie
stwierdzają, że żołnierz zginął 13 lutego 1945 roku. – To właśnie w tym
dniu Rosjanie nacierali od zachodu i północy – mówi P. Brzeziński.
Wskazuje też drugą linię obrony, którą Niemcy organizowali na odległych o
około 500 metrów wzgórzach. W międzyczasie wolontariusze odnajdują
drugą mogiłę, natomiast A. Ossowski przeszukując okolicę, szybo wysuwa
też tezę, że musiał tu również zginąć trzeci żołnierz. – Prawdopodobnie
został rozerwany pociskiem, bo jego szczątki rozrzucone są w promieniu
kilkunastu metrów – tłumaczy. W drugiej, trochę głębszej mogile
odnajdują szkielet 18-latka. – Pochowany został twarzą do ziemi. Okazuje
się, że zginął trafiony odłamkami m.in. w głowę, klatkę piersiową i
nogi – Brzeziński pokazuje zardzewiałe metalowe kawałki. Po odsłonięciu
szkieletów rozpoczęli procedurę dokumentowania ekshumacji. Tak naprawdę,
to odkrycie i zebranie szczątków jest początkiem długiego, nawet
kilkumiesięcznego końca drogi prowadzącej na cmentarz w Glinnej. Po
niespełna ośmiu godzinach nie ma nawet śladu po tym, że ktokolwiek tu
kopał. Ossowski i Brzeziński puentując cały ten dzień stwierdzają, że
takie jak tu, czyli odosobnione mogiły trafiają się coraz rzadziej.
Otwarcie mówią o tym, że o fakcie odnalezienia pojedynczych szczątków
najczęściej nikt już głośno nie mówi.
Tadeusz Krawiec