CHOSZCZNO. W sobotę ANNA i JAN WORMOWIE w Urzędzie Stanu Cywilnego odznaczeni zostali Medalami za Długoletnie Pożycie Małżeńskie. Choć wszyscy jubilaci obchodzący złote gody nie kryją dumy z tego, że razem dotrwali do takiej chwili, to jednak pp. Wormowie mają szczególne powody do radości. – Przez nasz dom przewinęło się 49 dzieci, mamy też 32. wnuków. Najwyższy czas, aby pojawiły się prawnuki – mówi pan Jan.
Pani ANNA WORM zapytana w sobotę o to, kiedy poznała przyszłego
męża, bez chwili zastanowienia odpowiada, że było to dokładnie 1 maja
1966 roku. - Spotkaliśmy się na zabawie i od razu wpadliśmy sobie w oko –
z uśmiechem wspomina tamtą chwilę. Szybko dodaje, że już w grudniu
stanęli na ślubnym kobiercu. Pan JAN WORM trafił do Choszczna
nieco wcześniej. – Po promocji i ukończeniu szkoły oficerskiej
otrzymałem skierowanie do tutejszej brygady. Tu przeszedłem wszystkie
szczeble kariery służbowej i stąd też poszedłem na emeryturę – wspomina.
Zaznacza, że przyjechał tu z Poznania, a Choszczno po raz pierwszy
zobaczył w 1963 roku.
- Tak naprawdę nasze życie zmieniło się dopiero po tym, jak mąż odszedł z
wojska. Wychowaliśmy dwoje własnych dzieci, które wówczas były już poza
domem. Wtedy właśnie zdecydował o tym, abyśmy przyjęli pod swój dach
dziecko potrzebujące pomocy – tłumaczy pani Anna. Opowiada, że właśnie w
takich oto okolicznościach stworzyli rodzinny dom dziecka, który
prowadzili przez kolejne 22 lata. Mocno akcentuje przy tym fakt, że
stało się to dokładnie 15 lipca 1994 roku.– Wychowałem się w sierocińcu i zawsze sobie obiecywałem, że w przyszłości będę wspierał dzieci, które
potrzebują pomocy – tłumaczy tę decyzję pan Jan. On również się
uśmiechnął, gdy uzmysłowił sobie, iż podejmując ten krok myśleli o
zaopiekowaniu się tylko jednym dzieckiem. Skończyło się na… 47. – 19. z
nich usamodzielniliśmy. Pięcioro zostało adaptowanych, w tym dwoje
trafiło aż do USA. Prawie połowa wróciła do swoich biologicznych
rodziców – wylicza jubilat. Pani Anna akcentuje słowo „skończyło się”,
bo jak tłumaczy, w kwietniu br. zdecydowali się na przerwanie tej
życiowej misji.
– Wychowywanie dzieci, to bardzo duża odpowiedzialności,
a my mam już swoje lata. Chciałoby się, aby wszyscy zdobyli zawód,
ukończyli studia, trzeba załatwić mieszkanie, meble, a przede wszystkim
pracę… dla nas, to już zbyt duże wyzwania – tłumaczy jubilatka.
Podkreśla, że zawsze wszystkie traktowali jak własne, więc dziś śmiało
mogą się chwalić, że mają 49 dzieci. Oczywiście z równie nieskrywaną dumą
opowiadają też o 32 wnukach, z których 27 dali im wychowankowie. – Nie ma takiej możliwości. Dogadują się między sobą i przyjeżdżają w różnym
czasie – pani Anna wyprzedza pytanie o to, czy wszyscy przyjadą
świętować ich złote gody.
Dziś każde z jubilatów w inny sposób patrzy na minione życie. – Trzeba
się kochać, czuć do siebie szacunek i zrozumienie – taką receptę daję
pan Jan. Jego żona bez chwili zastanowienia stwierdziła, że dziś nie
widzi takiego panaceum. – Jeśli ktoś twierdzi, że życie można przejść
bez kłopotów, to nie ma racji. Tak naprawdę, to trudno powiedzieć, kto i
co pisze nam życiowy scenariusz. Od siebie mogę tylko dodać, że myśmy
znaleźli swój, ten brakujący kolor tęczy – podsumowała.